W Klubie „Muzyki spod Igły” Bogdan Frymorgen opublikował fragment swojej książki „Miniatury londyńskie”, wydanej w tym roku przez krakowskie wydawnictwo „Austeria.
„Gramex znajdował się na tyłach dworca Waterloo. Właścicielem sklepu był Roger. Siedział w olbrzymim fotelu z rzeźbionymi oparciami. Wyglądał jak Wernyhora z obrazu Jana Matejki. Godzinami mógł opowiadać o muzyce – głównie o operach. Przed nim klęczeli jego dworzanie. Słuchali go z namaszczeniem, nie śmiąc przerywać mistrzowi. Roger często zmieniał temat. Poruszał się płynnie po różnych gatunkach muzyki. Robił to wykwintnym językiem, a meandrom jego myśli nie było końca. W tej zakurzonej świątyni spędziłem kawał życia. Zawsze można się było czegoś dowiedzieć i niedrogo coś kupić. Z Gramexu zniosłem do domu tony płyt. Był też sklep o wymownej nazwie Cheapo-Cheapo, gdzie wszystko, co sugerowała nazwa, było za półdarmo, i dwa inne, których nazw nie pamiętam. Z czasem zrobił się z tego Sześciokąt Bermudzki. W przerwie między audycjami w BBC znikałem w nim jak statki na Karaibach.
Dziś po tych sklepach nie ma śladu. Najpierw padły olbrzymy – salony Virgin, HMV i Tower Music. Potem przyszła kolej na niezależne komisy. Uśmiercił je Internet. Niektóre dosłownie zabito deskami. Dziś w sieci można znaleźć prawie wszystko – wystarczy komórka, słuchawki i dotykający ekranu wskazujący palec. Ale nie ma w niej wykładów Rogera o Marii Callas czy operach Pucciniego. Tamta atmosfera czasami wraca, gdy wdepnę przypadkiem do konającego antykwariatu, do którego nie zaglądają już ludzie czytający e-booki. Zachowałem w głowie mapę tamtych miejsc – także straganów w marketach, gdzie pojawiali się faceci z pudłami tanich płyt. Najpierw poznawałem ich kolekcje, następnie imiona. W końcu wymienialiśmy się nazwiskami. Potem już z daleka wołali na mnie „Polish boy” i machali ręką, gdy tylko wchodziłem na targ. Obdarowywaliśmy się wiedzą i anegdotami. Ja uczyłem się od nich, a oni ode mnie. Sporo było w tym autentycznej radości. Do domu wracałem z czymś więcej niż z zimną płytą zacnej wytwórni.
Dziś, gdy odpalam Spotify, czuję się jak wtyczka wkładana do kontaktu. Mam do dyspozycji wszystko – każde nagranie, jakie kiedykolwiek się ukazało, każdą orkiestrę i wykonawcę. Także dyrygentów! Mogę porównywać wykonania i oceniać ich kunszt. Choć tych płyt nie da się dotknąć ani powąchać, św. Spotify stał się dla mnie największą przygodą ostatnich kilku lat. W czasie pandemii był wręcz zbawieniem. Jednak często, gdy słucham w ten sposób muzyki, pojawia się zapach małych komisów ukrytych w suterenach kamienic i saloników na strychach, do których prowadziły sekretne wejścia. Widzę twarze prowadzących je pasjonatów i anonimowych melomanów – przegadaliśmy wielokrotnie cały repertuar. Zamieszkali u mnie w szufladach wypełnionych po brzegi płytami. Od dawna już nie wkładam ich do odtwarzacza – niepodzielnie króluje streaming. Ale podświadomie czekam, aż Internet kiedyś padnie, a nasze życie radykalnie się zmieni. Odkurzę wtedy każdą płytę, ucałuję jak upuszczoną na podłogę kromkę chleba i przeproszę za zdradę. A potem na cały regulator puszczę Bacha.”
(Więcej w Klubie „Muzyki spod igły”)
Miniatury londyńskie
są uniwersalnym spojrzeniem na brytyjską stolicę. Nie znajdziecie w nich Pałacu Buckingham ani wieży Big Bena – te opowieści mogły powstać pod każdą szerokością geograficzną. Tylko ich temperatura jest londyńska. Także oko autora, który od wielu lat mieszka nad Tamizą. Mówi na Londyn – Piękny Brzydal – i tak go fotografuje. A teraz opisał swoje miasto z charakterystyczną czułością. Frymorgen odsłania mroczne zakamarki – ale bardziej człowieczeństwa niż metropolii. Często zaczyna od statycznego kadru, by ożywić go zaskakującą dynamiką słowa. Niektóre opowieści są bardzo osobiste, inne napisane zostały z większym dystansem. Łączy je próba opisania kondycji człowieka żyjącego w wielkim mieście. Bohaterowie tej prozy mówią do nas po polsku, ale czują po angielsku. Frymorgen sam siebie nazywa hybrydą – z dwoma paszportami w kieszeniach i jednym, rozszczepionym językiem. W Miniaturach syczy enigmatycznie o Londynie. To nie jest dla niego owoc zakazany.
(Więcej na stronie wydawnictwa Austeria)